Jeszcze jedna kiepska ekranizacja komiksu, w której scenariusz zastąpiły efekty specjalne. 2
"Ghost Rider" może poszczycić się bardzo fajnym trailerem. Przynajmniej mnie się podobał, i miałem szczere nadzieje, że nie będzie to taka niemrawa buła jak poprzedni film Marka Stevena Johnsona, nieszczęsny "Daredevil". Jakby to powiedzieć... Dzięki "Ghost Riderowi" "Daredevil" nagle nie wydaje się taki zły.
Był w tym potencjał na mroczny, widowiskowy film akcji. Jak to zwykle bywa, potencjał został zmarnowany. Nie jest mrocznie, widowiskowe jest tylko jedno ujęcie, a akcja z prawdziwego zdarzenia nie występuje - zamiast tego są oznaki braku wyobraźni w postaci nudziarstwa wspomaganego CGI. Za to jako komedia "Ghost Rider" sprawdza się całkiem nieźle. Idea, że Mefistofeles "zatrudnia" ludzi i wykorzystuje ich jako łowców głów wydaje mi się śmieszna, a to że nie może odebrać danej im mocy jest po prostu niedorzeczne. A właśnie, Mefistofeles. Peter Fonda w płaszczyku, z laseczką i koszmarną fryzurą wywołał u mnie wyłącznie uśmiech politowania. Zresztą po szatanie, jakiego ukazano w świetnym "Constantine", każdy inny jego wizerunek skazany jest na porażkę, zwłaszcza taki, którego wygląd i teksty przywołują na myśl idiotyczne kreskówki.
Największą żenadą w tym filmie jest czarny charakter, niejaki Blackheart (syn Mefistofelesa) i jego pomocnicy, demony reprezentujący wodę, ziemię i powietrze. Po jaką cholerę pojawia się ta trójka, nie mam zielonego pojęcia. Wyglądają jak z gotyckiego boysbandu (sic!), noszą cool płaszcze, stroją głupie miny, a Ghost Rider pokonuje ich po kolei w kilkanaście sekund. Sam Blackheart, który oczywiście też nosi płaszcz, to jeden z najgorszych czarnych charakterów kina komiksowego. Jest również idiotą - najpierw chełpi się, że Ghost Rider nie może go zabić gdyż nie posiada duszy, po czym w finale wsysa kilkadziesiąt dusz i... daje się zabić w kilka sekund. Kicz, tragedia, dno. Porażka tym większa, że zagrał go Wes Bentley, który stworzył świetną kreację w "American Beauty" i od tamtego czasu wyraźnie nie ma szczęścia do scenariuszy.
Co jeszcze mogę dodać? Cage jest irytujący. Zdjęcia nijakie. Muzyka? Była, tylko tyle mogę powiedzieć. Za to efekty stoją na wysokim poziomie, a Eva Mendes w 100% wywiązała się ze swojej roli (czytaj: miała odpowiednio duży dekolt).
Marku Stevenie Johnsonie, proszę, nie kręć więcej filmów.
Nie lubię komiksów, tak więc nigdy nie przepadałem za filmowymi adaptacjami przygód superbohaterów. Wczoraj puściłem na "zapchaj dziurę" wieczorną, aby coś leciało w tle podczas robienia kolacji. Spodziewałem się tego co zobaczyłem. Nic specjalnego, dziwne efekty specjalne, nie wiem, cz ta czaszka miała straszyć czy śmieszyć, dialogi drewniane, humor również.